Nr 1

Gig economy, czyli ile kosztuje wolność

Nowe formy pracy, oparte o elastyczne rozwiązania prawne, budzą obawy przed wpędzeniem społeczeństwa w stan permanentnej niepewności. Jednak zalet zjawiska zwanego gig economy jest wiele i tylko od nas zależy, czy przegrają z wadami.

Nie od wczoraj wiadomo, że jedyną rzeczą, której możemy być pewni we współczesnej gospodarce, jest ciągła zmiana. Czasy, kiedy większość pracowników mogła oczekiwać, że całe swoje zawodowe życie spędzi na etacie u jednego pracodawcy, to zamierzchła przeszłość. Postęp technologiczny, ewoluujące preferencje konsumentów oraz dostosowujący się do nich na bieżąco rynek siłą rzeczy przeobrażają również świat pracy.

Od kilku dobrych lat dość powszechna jest świadomość, że pracownicy muszą nieustannie aktualizować swoje kompetencje, a czasami wręcz zupełnie się przekwalifikować – tak dalece zaszły strukturalne zmiany w gospodarce.

Często jednak nie dostrzega się wielowymiarowości zachodzących zjawisk. Obserwowana obecnie forma relacji pomiędzy wykonującymi pracę, zlecającymi jej wykonanie a finalnymi beneficjentami świadczonych usług jest bowiem czymś zupełnie nowym, co zyskało miano gig economy. Pojęcie to, jak większość nowo powstałych terminów określających nieznane wcześniej procesy, dopiero czeka na precyzyjną definicję. Niektórzy komentujący gig economy skupiają się na stosowaniu w jej obrębie mniej sformalizowanych, luźniejszych i mających coraz bardziej tymczasowy charakter form zatrudnienia pracowników.

Jednak przyjmując tak wąskie spojrzenie na tę kwestię, tracimy z pola widzenia szereg innych istotnych aspektów, jak choćby fakt, że pracowników uczestniczących w gig economy nie dotyczy klasycznie rozumiana podległość służbowa. Co więcej, mówienie wyłącznie o elastyczności może doprowadzić nas do wniosku, że Polska – jako kraj, w którym zatrudnienie na umowach tymczasowych przybrało największe rozmiary w Unii Europejskiej – znalazła się w awangardzie zachodzących przemian. Tymczasem nie o samą elastyczność, zwykle po prostu wygodną dla pracodawców, tu idzie.

Gig economy to coś więcej niż liberalnie pojmowane stosunki pracy. To nierzadko praca całkowicie wymykająca się spod jakichkolwiek ram zakreślanych przez dotąd obowiązujące prawo, zrywająca z dotychczasowymi paradygmatami, na przykład z założeniem, że pracownik na ogół związany był z jednym, a nie z wieloma pracodawcami, co ściśle określało jego pozycję w hierarchii.

Katalizatorem rozwoju gig economy stały się nowe technologie, w szczególności te, które tworzą całkowicie nową płaszczyznę wymiany informacji, trudną do wyobrażenia jeszcze kilkanaście lat temu. Chodzi przede wszystkim o sprawne kojarzenie osób, które wykazują zapotrzebowanie na daną usługę, z ludźmi gotowymi do jej wykonania. Najbardziej znanym, oczywiście nie jedynym, casusem są aplikacje takie jak Uber. Ograniczają one znaczenie wszelkich pośredników oraz zmniejszają liczbę warunków koniecznych do spełnienia, by zaistnieć na rynku w roli usługodawcy lub producenta.

Jakie konsekwencje dla pracujących niesie gig economy? Krytycy zjawiska – niebezpodstawnie zresztą – będą wskazywać przede wszystkim na postępującą utratę bezpieczeństwa zatrudnienia. W tradycyjnym podejściu pomyślne przejście procesu rekrutacji oznaczało dla pracownika, iż mógł spokojnie założyć, że zdobytą pracę będzie po prostu miał, latami. W świecie gig economy nic nie jest tak oczywiste. O pracę, nierzadko w formie drobnych zleceń, trzeba bezustannie zabiegać. Efektem tego jest zaś życie pod ciągłą presją. Duża konkurencja pomiędzy osobami gotowymi wykonać określoną usługę prowadzi do spadku stawek, a zatem również dochodów. Stąd właśnie bierze się zarzut, że nowoczesne formy zatrudniania są w istocie innowacyjnym ustrojstwem do zaniżania kosztów pracy. Aby utrzymać poziom swoich dochodów, usługodawcy mogą być zmuszeni do wydłużania czasu pracy.

Nie można jednak tracić z pola widzenia zalet gig economy. To przede wszystkim większa wolność dla pracowników, którzy sami mogą decydować, kiedy, gdzie, jak i dla kogo będą pracować. Trudno przecenić korzyści z tego wynikające. Ludzie umiejący zorganizować sobie czas pracy nigdy dotąd nie mieli takich możliwości zarobkowych. Kryje się w tym również potencjał do aktywizacji osób dotychczas wykluczonych z życia zawodowego.

Paradoksalnie może być więc i tak, że pracownik gig economy ma większe poczucie bezpieczeństwa niż osoba zatrudniona na etacie – nie jest bowiem zdany na łaskę jednego pracodawcy, jego ryzyko się dywersyfikuje.

Z punktu widzenia przedsiębiorcy z kolei gig economy daje dostęp i do prostych, i wysoce wyspecjalizowanych usług bez konieczności ponoszenia wysokich kosztów stałych. Dzięki temu firmy zyskują niespotykaną wcześniej zdolność adaptowania się do dynamicznie fluktuujących warunków rynkowych.

Oczywiście nie wszyscy muszą być z zachodzących zmian w jednakowym stopniu zadowoleni. Przełomowe innowacje, jak choćby wspomniane aplikacje mobilne, zawsze stanowią poważne wyzwanie dla tych, którzy dysponowali dominującą pozycją na danym rynku w chwili pojawienia się rzeczonych innowacji. Bezpieczna pozycja tych jednostek z dnia na dzień może zostać zachwiana. Tak stało się choćby z rynkowym statusem gigantów motoryzacyjnych, którzy przeoczyli pojawienie się na horyzoncie napędu elektrycznego.

Nowe formy pracy nie zawsze oznaczają też wyparcie starych. Firmy wciąż będą przecież potrzebować stałych zespołów. Zlecenie wszystkich zadań na zewnątrz mogłoby grozić poważnym uszczerbkiem w efektywności podstawowej działalności przedsiębiorstwa. Gig economy zmienia jednak zakres wolności dla każdej ze stron: pracowników, pracodawców i konsumentów.

Łukasz Kozłowski, Pracodawcy RP