Nr 5

Kraków: miasto, miesięcznik i mędrole

„Myślmy tak, jakby za każdym razem trzeba było pobić rekord świata. Pomoże nam w tym duch Krakowa – miasta i pisma. A wierzę, że choć ten duch wolności dzisiaj czasami w Polsce zanika, to ostatecznie zwycięży”.

„Mittler zwischen Hirn und Händen muss das Herz sein” („Między rozumem a rękami musi być serce”). Takim mottem zaczyna się Metropolis, wielki film sprzed blisko stu lat. To niemieckie ekspresjonistyczne arcydzieło kina niemego (1927, reż. Fritz Lang) opowiada o fascynującym, choć mocno demonicznym mieście przyszłości. I zaskakująco trafia w nasze współczesne lęki, bo dziś odbieramy to dzieło na dwóch poziomach. Pierwszy z nich, jak i przed laty, urzeka stroną wizualną, scenografią, efektami specjalnymi i ekspresyjną grą. Poziom drugi to antyutopia – oto widzimy miasto przyszłości, którego społeczeństwo jest podzielone na dwie kasty: wąską i uprzywilejowaną grupę intelektualistów (rozum) oraz robotników utrzymujących miasto przy życiu (ręce), a mieszkających w podziemnych osiedlach.

Ten film budzi dziś pytanie: Do kogo należą miasta? I: Czy możliwe jest miasto idealne?

Zastanawiamy się i my, tym bardziej że kochamy Kraków, ale sami nie wiemy, jak sobie z tą miłością dać radę. Jak sprawić, żeby się rozwijał, rósł, dawał pracę i miejsce do mieszkania, a jednocześnie ominął chorobę wielkich miast, której objawy to opustoszałe, wyludnione centra, w nich tylko knajpy i turyści, a wokół duszno, brak zieleni i przestrzeni? Żeby był zielony, ale współgrał z życiowymi ułatwieniami? Czy nasze marzenia i potrzeby są do pogodzenia tak z wolnością człowieka, jak i wolnością przedsiębiorczości, biznesu?

A co zrobić w związku z pandemią? Wiemy, ona minie. Ale czy nie zostawi w tkance społecznej blizn, które nigdy już nie zostaną usunięte?

Może kultura nas uratuje?

 

Był lipiec 1989 roku. Solidarność właśnie wygrała wybory w Polsce, lecz w Warszawie formalnie głową państwa był generał Jaruzelski. I wtedy właśnie ze swoją pierwszą wizytą przyjechał nad Wisłę prezydent George Bush senior.

Jaruzelski spodziewał się kilku tematów: demokracja w Polsce, stosunki z Moskwą, reforma gospodarcza itp. Nie zdziwiło go więc, że tematem numer jeden był nadchodzący wybór pierwszego prezydenta Polski przez Zgromadzenie Narodowe, choć już zaskoczyło go, że Amerykanin radził mu, aby to on, Jaruzelski, przyjął to stanowisko. Bardziej zaskakujący był jednak temat numer dwa. Otóż Bush senior prosił o jak najszybsze wprowadzenie takich regulacji prawnych, które sprawiłyby, że amerykańskie filmy będą nareszcie mogły bez problemów pojawiać się w polskich kinach, a ich producenci będą czerpać z tego zyski. I rzeczywiście – od stycznia następnego roku, wraz z planem Balcerowicza i pełną wymienialnością złotówki, w kinach polskich – w czasach PRL ubogich w filmy made in USA – pojawiły się filmy z Hollywood, a sale kinowe pękały w szwach.

Czy prezydent największego mocarstwa uprawiał lobbing na rzecz producentów? Tylko pozornie. Tak naprawdę chciał obecności amerykańskiej kultury w tej części Europy, bo wiedział, że ma ona większą siłę oddziaływania niż amerykańska armia. Po ponad 30 latach ma się wrażenie, że polskie elity niewiele zrozumiały z lekcji udzielonej przez Busha.

 

Miesięcznik „Kraków”, do czytania, a przede wszystkim prenumerowania którego usilnie namawiam, jest pismem kładącym akcent na kulturę, stara się jednak nie zapominać o solidarności międzypokoleniowej, o historii oraz o wyzwaniach współczesności – a to nie jest dziś łatwe.

Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że dzisiejszymi mediami nie rządzą dziennikarze, ale mediaworkerzy – ludzie, którzy w poniedziałek myślą, jak sprzedać proszek do prania, we wtorek sprzedają gazetę, a w środę będą sprzedawać buty. Nic dziwnego, że ciągle słyszymy ich pytanie: Dla kogo ten produkt, jaki jest jego target? To pytanie pozornie słuszne, bo po pierwsze gazety, programy telewizyjne i radiowe mają swoją cenę, a po drugie – należy mieć szacunek dla czytelnika. Ale to pytanie nie daje szans uzyskania odpowiedzi na dzisiejsze wyzwania. Kapuściński dodawał więc, że sensem dziennikarstwa jest inne pytanie: Po co to robisz, człowieku? Dlaczego piszesz? Dlaczego kręcisz film?

Oczywiście odpowiedź jest i taka: Bo mi płacą. Ja jednak wierzę, że stoi za tym też coś więcej. Że nawet w świecie najnowocześniejszych technologii, gdzie trzeba zarabiać, ważniejszym pytaniem jest: Jakiemu światu służymy? To jest pytanie, na które musi sobie odpowiedzieć każdy, kto siada przed komputerem, kto rusza w trasę reporterską, kto staje za kamerą. Odpowiedź jest ważna, bo to jej poszukuje ktoś szalenie ważny dla twórcy – odbiorca jego materiału dziennikarskiego.

 

Nie przez przypadek w I połowie XIX w. istniał twór zwany Rzeczpospolitą Krakowską Wolną, Niepodległą i Ściśle Neutralną, zwany czasami potocznie „Krakowem, miastem otwartym”. Wówczas chodziło o to, że miasto miało nawet w czasie wojen otwierać swe bramy, miało się nie bronić, a dzięki temu – nie być atakowane. Dziś, używając zwrotu „miasto otwarte”, poszerzamy to znaczenie. Owszem, jesteśmy neutralni w politycznych konfliktach, w tym sensie, że dobro mieszkańców ma dla nas wyższą wartość niż walka o władzę w państwie. Ale też Kraków, nasza ojczyzna, zawsze  mówi ,,tak” dla obcych, „tak” dla wolności słowa, tworzenia, myślenia, wyznania, oraz „tak” dla prawa i konstytucji. To ojczyzna, która wie, że nacjonalizm jest zdradliwy, a szowinizm – podły. Która jest otwarta na Innych, zwłaszcza tych gnębionych przez omnipotentne państwo.

Bo Kraków jest dzisiaj marką niezwykłą nie tylko w sensie handlowym, ale przede wszystkim mentalnym. Jest znakiem jakości, wolności i fajnego życia. Taki jest też nasz miesięcznik: pozytywne myślenie, pozytywne teksty, pozytywne emocje; historia, ale i przyszłość.

 

O tym wszystkim mądrzej opowiada profesor Jerzy Hausner, który od kilkunastu lat, od chwili odejścia od bieżącej polityki gros swego czasu poświęca „ekonomii otwartych oczu” – takiej, która uczy, że bez kultury przestaniemy nowocześnie funkcjonować. To jeden z tych ludzi, o których ksiądz Józef Tischner z podziwem mówił: „mędrole”. Dzisiejsi filozofowie, którzy łączą różne myślenie w całościowe, nowe projekty.

Teraz w listopadzie odbywa się w Krakowie niezwykła impreza z pogranicza kultury i ekonomii, czyli kongres Open Eyes Economy Summit, współorganizowany przez profesora Hausnera. Jasne – odbywa się on w warunkach pandemii – piekielnie trudnych i dziwacznych. Tym bardziej jednak winniśmy się zastanawiać nad tym, co i jak usprawnić w funkcjonowaniu kultury. Ja namawiam do całościowego spojrzenia na kulturę i zrozumienia, że – czy tego chcemy czy nie – wszyscy jesteśmy od niej zależni. I to od nas zależy, czy nauczymy się z niej korzystać. Musimy tylko pamiętać o trzech czynnikach: o wolności dla twórców, o szacunku dla odbiorców i o wzajemnym wspieraniu się świata ludzi kultury, biznesu i polityki.

 

Issac Asimov, jeden z pisarzy science fiction, wielokrotnie poruszający temat  miast przyszłości, do tych, którzy o niej myślą, skierował uwagę, że nie sposób przewidzieć przyszłości, można się jednak do niej przygotować, zachowując pozbawiony uprzedzeń umysł. I dodawał: „Granice możliwości mogą być jedynie definiowane przez przekraczanie ich w kierunku niemożliwego”.

Zatem pandemia czy nie – myślmy tak, jakby za każdym razem trzeba było pobić rekord świata. Pomoże nam w tym duch Krakowa – miasta i pisma. A wierzę, że choć ten duch wolności dzisiaj czasami w Polsce zanika, to ostatecznie zwycięży.

Zapraszamy do Krakowa, bo „Kraków” ma sens!

Witold Bereś – pisarz i publicysta, producent filmowy, redaktor naczelny miesięcznika „Kraków” (www.miesiecznik.Krakow.pl)