Nr 5

Ludzkość na hipoterapię

Gdzie jesteśmy? Co robimy? Co przez to chcemy osiągnąć? Chyba nie szukamy odpowiedzi na te pytania, tylko bezmyślnie gonimy naprzód. Przyszłość będzie taka, jaką my ją stworzymy. A możemy ją uczynić lepszą, ucząc się na przykład od koni.

To zwierzęta tak jak i my. Może właśnie dlatego potrafią nas zmienić, naprawić. Bo my się zepsuliśmy. Opacznie zrozumieliśmy słowa Boga o czynieniu sobie ziemi poddaną. Uszkodziliśmy delikatny mechanizm przez miliardy lat działający bez zgrzytu, dopóki człowiek nie wetknął kija w jego tryby. I stało się. Antropocen.

Konie są na ziemi dużo dłużej niż my, praprzodek konia żył już prawie 60 milionów lat przed pojawieniem się gatunku homo erectus. Jego potomkowie przetrwali wszystko, nawet ludzką ingerencję w ich naturalne środowisko i sposób życia. Tak bardzo zmieniliśmy ekosystem, w którym wszyscy razem żyliśmy, że aby uniknąć samozagłady (jeśli to jeszcze możliwe), rozwiązania musimy szukać w naturze. Na przykład u koni, bo one przetrwały nawet udomowienie i brutalne „kiełznanie” ich delikatnej i szlachetnej natury. Nie tylko to przetrwały, ale zachowały swój charakter, co nie udało się wielu innym gatunkom.

Być może kluczem do tego były ich wyjątkowe zdolności percepcyjne. To zwierzęta uciekające, ich zmysły muszą być wyczulone na najdrobniejsze zagrożenie, bo ich jedyną formą obrony jest jak najszybsze oddalenie się od napastnika. Ważący 800 kg koń jest tak wrażliwy, że czuje siadającego na nim komara i odgania go ogonem lub wibracją skóry (!) w miejscu, w którym insekt usiadł. Jego poruszające się niezależnie od siebie w różnych kierunkach uszy mogą usłyszeć cichą rozmowę z odległości kilometra. Oczy potrafią dostrzec ruch nawet na horyzoncie, a ich pole widzenia sięga 340 stopni.

To jednak nie wszystko. Już Karol Darwin pisał o empatii u zwierząt, choć tak tego nie nazywał. Jeśli chodzi o wyczuwanie i rozpoznawanie emocji, konie są wybitnie uzdolnione. Czują Twój strach, więc nie podchodź do konia, jeśli się go boisz – on to wyczuje i też będzie się bał. Nie spiesz się przy nim, bo też stanie się nerwowy. Nie myśl o niczym złym, bo stracisz dobry kontakt ze spokojnym na ogół koniem. Tętno galopującego konia dostraja się do tętna jeźdźca siedzącego na jego grzbiecie, więc jeśli się ścigasz, to pamiętaj, że nie jedziesz na motorze.

Z powodu swoich wyostrzonych zmysłów konie są czasem porównywane do ludzi z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Oni też widzą, słyszą, czują więcej – o wiele za dużo – i dlatego uciekają do swojego świata, chowają się za szybą z powodu tej nieznośnej nadwrażliwości na bodźce. Koń musi sobie z tym poradzić, bo inaczej ciągle by uciekał i nie miał czasu na jedzenie, spanie czy reprodukcję. Dlatego nawiązanie kontaktu z człowiekiem o bardzo specyficznej percepcji jest o wiele łatwiejsze dzięki porozumieniu z koniem. Konie doskonale sprawdzają się także w terapii takich osób. Widziałem kiedyś dziewczynę z autyzmem ugryzioną w dzieciństwie przez psa, która panicznie bała się najmniejszych zwierząt. Po pół godzinie kontaktu z koniem siedziała na jego grzbiecie i przytulała się do jego szyi. A ponoć osoby z autyzmem w ogóle się nie przytulają.

Taką istotę żyjącą na stepie, prerii – wolną, niezależną, dziką i swobodną – zamknęliśmy w ciasnym boksie albo jeszcze gorzej – uwiązaliśmy na krótkim łańcuchu w śmierdzącej, ciemnej i dusznej oborze (częste, a gdzieniegdzie nawet powszechne do dziś). Naturalną reakcję konia wykorzystaliśmy do wyścigów; stworzyliśmy nawet rasę, która biega najszybciej. Nadmiernie obciążamy organizmy młodych koni, dla sportu, wyniku, pieniędzy powodując często nieodwracalne zmiany w ich nieuformowanych układach kostnych i mięśniowych. Opasaliśmy i opletliśmy te cudowne zwierzęta skórzanymi pasami, chomątami i innymi narzędziami tortur, żeby ciągnęły nasze bryczki, sągi drzew, nosiły nas na grzbiecie i ciężko dla nas pracowały. A ile z nich poniosło śmierć na naszych wojnach? Spośród 600 tysięccy  koni niosących ciężki sprzęt lub ciągnących armaty po rozmokłych bezdrożach Rosji spod Stalingradu nie wrócił ani jeden. Zostały zabite lub zjedzone. Umierały po cichu, bo konający koń nie krzyczy. Nie krzyczą też te czekające na swoją kolej w ubojni. Są przerażone, bo wiedzą, co je czeka, ale nie potrafią wydobyć z siebie krzyku. Także te odbywające przed śmiercią ostatnią drogę do Włoch – długą i przypominającą transporty więźniów do Auschwitz czy Kołymy. A wszystko to w zamian za co? Za odebraną wolność i garść owsa?

Na szczęście jest już całkiem sporo ludzi chcących uczyć się od koni. Nazywam ich ludźmi koni. Bo to nie oni mają konie – wszak nie można posiadać na własność istoty żywej, bo czasy niewolnictwa minęły. To oni są ludźmi koni. Sam od niedawna jestem człowiekiem jednej klaczy i w krótkim czasie bardzo wiele się od niej nauczyłem. Uczę się też chętnie od tych ludzi, bo to są dobrzy ludzie. Pewnie dzięki koniom. Nie spotkałem wśród ludzi koni człowieka złego, sfrustrowanego, nerwowego, spieszącego się czy zmienionego w szczura. Może dlatego, że mam jeszcze zbyt krótki kontakt z tym środowiskiem. Ale nawet po tak krótkim czasie wiem, że ludzie koni to ludzie prawdziwi, bo prawdy, mądrości, miłości, życia uczyli się od koni.

Uczyli się też od nich, jak powrócić do natury i osiągnąć wewnętrzną harmonię. Pracują z końmi metodami naturalnymi. Ich prekursorem jest legendarny Monty Roberts, „człowiek, który słucha koni”. Swoje metody pracy opracował na podstawie obserwacji zachowania koni, funkcjonowania końskiego stada. Takie podejście do pracy z koniem wykorzystuje naturalne predyspozycje, możliwości i ograniczenia końskiego umysłu i ciała. Więzi i kontakt, jakie dzięki tym metodom można nawiązać z końmi, mają charakter wręcz magiczny. Mój ulubiony koński czarodziej, Frederic Pignon, mawia: „Kiedy jestem z końmi, nie mam ambicji. Mam marzenie”. Inny – czarodziej Honza Bláha – uczy w swojej szkole pracy z końmi bez sznurów, lin, pasów, wędzideł i wszystkich pozostałych, jak się okazuje niepotrzebnych akcesoriów. Tylko koń i człowiek. I to magiczne porozumienie międzygatunkowe. „Na konci této cesty najdete harmonii jako v tanci” („Na końcu tej drogi odnajdziesz harmonię jak w tańcu”).

Tańczmy ten piękny taniec natury, a jeśli zapomnieliśmy kroków, to konie mogą nam je przypomnieć. I ludzie koni, bo oni się już od koni nauczyli. Uczmy się i my. Warto.

Tomasz Witkowski

Komentarz

Dominika Cisińska

Mam siedem koni. Czasami spędzam czas na pastwisku, tak po prostu. Czytam książkę, odpoczywam, przebywam. A one potrafią to doskonale wykorzystać, np. traktując mnie jako strażnika, bo skoro i tak już stoję i czuwam, to czemu  wszystkie miałyby na tym nie skorzystać.

Konie doskonale zdają sobie sprawę, że nie jestem jedną z nich, że ludzie to inny gatunek. Ale w przeciwieństwie do psów – nie uważają nas za bogów, w przeciwieństwie do kotów – nie mają nas za podwładnych. Tylko konie szukają w człowieku towarzysza. I tylko one decydują, czy nas do stada przyjmą czy nie. To nie jest coś, do czego możemy zmusić. Na zaufanie konia musimy zasłużyć. A i stado, i końskie serce są pojemne, więc każdy ma szansę zostać przyjętym.