Nr 4

Maurycy Gomulicki koloruje świat

„Szarość, czerń, biel, beż to pustka, zamieranie, schnięcie, wyjałowienie, degradacja materii. Ja jestem po stronie życia – na szaro to może najwyżej mnie ktoś do trumny ubierze”. Tak mówi o sobie Maurycy Gomulicki, artysta, projektant i fotograf oraz kolekcjoner, antropolog kultury popularnej i hedonista konsekwentnie propagujący „kulturę rozkoszy”.

Jednak przede wszystkim to jeden z najciekawszych współczesnych polskich twórców, który swoimi barwnymi instalacjami śmiało, bez kompleksów (by nie powiedzieć – bez zahamowań) rozjaśnia smutne przestrzenie polskich miast, spuszczając przy okazji nieco powietrza z nadętych balonów naszej narodowej tradycji.
Urodził się w 1969 r. w Warszawie w rodzinie o wielopokoleniowych tradycjach intelektualnych i literackich (pradziadek artysty, Wiktor Gomulicki, to autor m.in. niezapomnianych Wspomnień niebieskiego mundurka). Rzemiosła artystycznego uczył się najpierw na Wydziale Grafiki i Malarstwa warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, a następnie na Uniwersytecie Barcelońskim, w Nuova Accademia di Belle Arti w Mediolanie oraz w Centro Multimedia del Centro Nacional de las Artes w Meksyku.

Ten ostatni etap edukacji szczególnie zaważył na życiu osobistym i artystycznym Gomulickiego – artysta od lat mieszka i pracuje pół na pół w Polsce i właśnie w Meksyku, gdzie uczestniczył m.in. w projekcie ABCDF – słownik wizualny Miasta Meksyk (2000–2002) i był głównym autorem projektu graficznego i architektonicznego sieci sex shopów Love Store (2005). Rozgłos przyniosła mu realizacja multidyscyplinarnego projektu Pink Not Dead! (Garash Galeria, Mexico City / CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, 2006). W Polsce znane są przede wszystkim jego miejskie obiekty i instalacje: Światłotrysk (Warszawa, 2009), Color Cube (Wrocław, 2010), Obelisk (Poznań, 2010), Fantom (Lublin, 2011), Totem (Open’er Festival, Gdynia, 2012), Bestia (Kraków, 2013), Melancholia (Tarnów, 2013), Muchomory, Obelisk, Piramida (Kraków, 2014–2015), EL Iksir (Elbląg, 2014), Ślizg (Warszawa, 2015), Fryga (Szczecin, 2015), Living Sugar (Poznań, 2016), Kalina (Warszawa, 2016) i Mezzoforte (Kraków, 2017).

Opublikował cztery albumy fotograficzne: Fúnebre (wspólnie z Jeronimem Hagermanem, Editorial Diamantina, 2006), W-wa (Fundacja Bęc Zmiana, 2007), Minimal Fetish (Leto, 2010) i Dziary (Zachęta, 2018). W warszawskiej Zachęcie zrealizował mural Fertility Pop (2008). Jest też autorem serii kolaży pod wspólnym tytułem Pussy Mandala (2008–2009).
W latach 90. prowadził w miesięczniku „Machina” autorską rubrykę Rzecz kultowa, kontynuowaną następnie pod nazwą Od rzeczy w magazynie „Fluid”. Związany jest z warszawską Galerią Leto.

Cechy charakterystyczne twórczości Maurycego Gomulickiego to dynamiczne użycie koloru, otwartość na różne tradycje i konwencje artystyczne, czerpanie pełnymi garściami z popkultury, nawiązania do erotyki czy wręcz pornografii (to jego znak rozpoznawczy), koncentracja na przestrzeni miejskiej, przywiązanie do wszystkiego, co wiąże się z ruchem, zmianą, rozwojem, wolnością wyboru. To sztuka z gruntu optymistyczna, witalna, przyjaźnie wychodząca do widza, szukająca niewymuszonego z nim kontaktu, ale też często zaczepna, prowokacyjna, niekiedy nawet szokująca, oczekująca interakcji. Gomulicki raczej źle czuje się w sterylnych, klimatyzowanych przestrzeniach galeryjnych czy muzealnych.
Niech zresztą artysta mówi sam o sobie.

Ja, artysta
Nie utożsamiam się jeden do jednego z figurą artysty. Jestem artystą, ale też antropologiem, rowerzystą, kolekcjonerem, ojcem, kochankiem, spacerowiczem, bibliofilem. Wszystkimi nimi równocześnie i każdym z nich z osobna. Nie mam wrażenia, bym w jakiejkolwiek dziedzinie posiadał wiedzę dogłębną. Moją siłą jest zdolność do zestawiania ze sobą bardzo różnych pól, kontekstów. Interesuję się erotyką, pornografią, fantazją, romansem XIX-wiecznym, literaturą podróżniczą, piratami, komiksem. Ale moja wiedza jest wybiórcza – siłę daje jej rozpiętość dostępnych mi skojarzeń.

Otwartość
Niebezpiecznie jest budować swój światopogląd na bazie jednej konkretnej rzeczywistości, w której się funkcjonuje. Podróże weryfikują naszą wiedzę o świecie. Uświadamiają relatywizm naszych wyobrażeń. Kiedy wróciłem z pierwszej wyprawy do Meksyku, pytano mnie o wrażenia, oczekując prostych odpowiedzi, które wpisywałyby się w polską perspektywę, a tak się nie da. Istnieje kontekst historyczny, klimatyczny, społeczny, którego nie sposób pominąć.
Dużo rzeczy mnie emocjonuje. Nie jestem typem, dla którego naturalne jest zaleganie w fotelu, ani nie jestem typem kawiarnianym. Bardziej niż z dużą grupą ludzi wolę się spotykać z jedną albo dwiema osobami. I lubię spacerować, bo zmiana przestrzeni stymuluje wyobraźnię – inaczej wtedy toczy się rozmowa. Mam niezły poziom uwagi, umiejętność odnotowywania zjawisk, ale i łatwość wchodzenia w sprawy „po całości”. Wystrzegam się rutyny, bo jest zabójcza. Życie jest za krótkie, żeby robić rzeczy, które nie są dla nas najważniejsze.

Popkultura
Interesują mnie podstawowe alfabety kultury. Mam problem z elitarnością, z wszelkiego rodzaju gettami, także artystycznymi. Z jednoznacznym wskazaniem, że coś jest szlachetne i wartościowe, a cała reszta – nie. W kulturze istnieje przecież permanentna osmoza. Kultura popularna jest dla mnie istotnym źródłem inspiracji – staram się poddawać ją procesom destylacji. Nie stronię też od banału, jeżeli widzę w nim realny potencjał.

Kolor
Interesują mnie funkcja kulturowa, percepcja i społeczne dynamiki koloru – deklaracje i zobowiązania, jakie implikuje. Kolor w jego aspekcie witalnym – rozumiany jako stymulant: wyzwalacz serotoniny, detonator radości, seksualny magnes.
Często ubieram się jaskrawo i ostentacyjnie. Za granicą nigdy nie stanowiło to problemu. Kiedy widzę kogoś, kto inaczej wygląda – cieszę się i nie ma znaczenia, czy wpisuje się to w moje kody i upodobania estetyczne. Kolorowe ubranie podkreśla moją miłość do życia, jest synonimem witalności, manifestacją wolności. W Polsce kolor przypisany jest bytom naiwnym – dzieciom i ludziom prostym. Z mojej perspektywy zredukowanie koloru w imię dobrego gustu i powagi jest kastrowaniem samego siebie. Przyroda poucza nas, że kolor jest podstawowym kodem pokusy. W świecie roślin i zwierząt erotyczne rytuały w dużej mierze dopełniają się poprzez kolor.

Kolor to witalność, a mnie szalenie pociąga życie w swojej zmysłowej intensywności i różnorodności. Niezależnie od tego, że moje serce, jak każdego urodzonego pod tą szerokością geograficzną, nie jest wolne od melancholii, czuję się obdarowany życiem i mam niewiarygodną frajdę z tysięcznych jego przejawów, począwszy od wschodów i zachodów słońca, a skończywszy na sukienkach w groszki i neonowych pończoszkach. Piękno nie jest moralne samo w sobie i przez to często, szczególnie przez ludzi zasadniczych, traktowane jest jak coś powierzchownego, a jednak zachwyt i radość, w jakie potrafi nas wprawić, to jedna z największych nagród, które czekają na nas na tym padole łez. Pośród wielu spraw codziennych, trudnych i poważnych, łatwo o tym zapominamy. Ja staram się pamiętać i przypominać o tym innym, a kolor jest niezwykle silnym nośnikiem takiego komunikatu.
Meksyk był i pozostaje dla mnie silnym katalizatorem, choć nie sądzę, by moje zainteresowanie kolorem, przyjemnością, urodą życia było czymś, czego się tam nauczyłem. Fakt – kultura popularna i kolor są w Meksyku niezwykle bujne, wszechobecne. W kulturze południowej, latynoskiej, meksykańskiej przyjemność jest wartością niekwestionowalną. W języku polskim nie ma odpowiednika dla meksykańskiego disfrutar albo angielskiego enjoy!, co można tłumaczyć jako: „Ciesz się! Znajdź przyjemność!”.

Piękno i sztuka
Sztuka może pełnić określone funkcje w dyskursie społeczno- -politycznym, może budzić w nas intelektualny niepokój, stymulować nasze emocje i refleksje, może też być po prostu źródłem emocjonalnego komfortu. W tym ostatnim wypadku zbliżamy się do klasycznego postrzegania sztuki jako pozostającej w bezpośredniej relacji z konceptem piękna. Dla mnie aspekt ten, mimo iż teoretycznie nienowoczesny, jest cały czas szalenie atrakcyjny. Piękno jest kwestią relatywną – to, co dla jednego urocze, dla drugiego jest nieznośnie sentymentalne, to, co ktoś postrzega jako szlachetne, dla kogoś innego będzie patetyczne – musimy pogodzić się z różnicami w naszej perspektywie; im przecież zawdzięczamy m.in. to, że życie jest tak pasjonujące. Piękno jest również ambiwalentne etycznie – można manipulować za jego pomocą, ma ono jednak ogromny potencjał ekspresyjny, liryczny i zmysłowy, nie widzę więc powodu, aby z niego rezygnować.

Erotyka…
Czy człowiek może istnieć bez erotyki? Sztuka jest wytworem człowieka i jako taka jest zdeterminowana poprzez esencjonalne dla ludzkiego bytu kwestie: miłość, seksualność, władzę i śmierć. Erotyka jest motorem prokreacji, seks najsilniejszym oponentem śmierci, esencjonalnym przejawem energii witalnej, stymulatorem życia – w takim kontekście sztuka wyjałowiona z erotyki byłaby okaleczona, niepełna.
Seksualność człowieka jest również bardzo ściśle związana z estetyką, a stąd już tylko krok do sztuk wizualnych. Sztuka, jak to wielokrotnie podkreślałem, jest dla mnie przede wszystkim otwartą przestrzenią dla interakcji
i manifestacji. Manifestowanie tego, w co wierzę, jest dla mnie kwestią witalną, a lubię wierzyć w miłość i w seks.

…i pornografia
Irytuje mnie podział na sztukę erotyczną i pornografię. Sztuka erotyczna jest dziś w większości jałowa, grzeczna, nie chcę powiedzieć, że krakowska, ale artdécowska, to jakieś anachroniczne chowanie się za ważkami, motylkami. Pornografia ma nieporównanie większy potencjał, jest ekscytująca, satysfakcjonująca, ekspresyjna. Od strony fotograficznej mało kto jest w stanie mnie zaskoczyć tak jak pornografowie, którzy spontanicznie podchodzą do kadru, kompozycji, koloru. Rewaloryzację tej kategorii bardzo sprytnie przeprowadził Benedykt Taschen i zarobił na tym dużo pieniędzy, bo pokazał bardzo dobrych pornografów, wyciągając ich z burej, obskurnej niszy, i wydał ich we wspaniałych albumach. Ludzie dostali to samo, czego zawsze chcieli, ale w innej oprawie i kontekście, i nagle okazało się, że bez winy mogą kupić w muzealnych księgarniach fascynujące, podniecające książki.

Tatuaże
Pierwszy raz zobaczyłem tatuaż jako jedenastolatek w 1980 r. Jechałem tramwajem, było gorąco, przede mną stał niski, spocony facet w białym robotniczym podkoszulku na ramiączkach i widać było, jak na jego plecach kłębiły się ciała kobiet. Poczułem zachwyt i odrazę jednocześnie. Pierwszy tatuaż zrobiłem sobie w 1989 r. w czasie wyjazdu do Meksyku. Wtedy zresztą tatuaże zaczęły odrywać się od marynarsko-więziennych konotacji i przenikać do szerszego obiegu kulturowego, prekursorami były tu gwiazdy rocka. Ta forma ekspresji przeszła potem kilka etapów asymilacji aż do totalnego udomowienia przez pokolenie hipsterskie i obecny feminizm. Dzisiejszy tatuaż jest szalenie wyrafinowany, jednoznacznie artystyczny. Mnie interesowało to, co pierwotne.

Prowokacja 1
Prowokacja nie pociąga mnie jako zasadnicza dynamika interakcji. Ma ona swój sens, szczególnie w polu eksperymentu kulturowo-społecznego, ale ja zamiast wsadzać kij w mrowisko, wolę zdecydowanie tworzyć detonatory wyobraźni. Sublimacja, synteza i hiperestetyzacja interesują mnie o wiele bardziej niż prowokacja. Tego, co robię, nie traktuję jako prowokacji – chciałbym przez swoje działania wprowadzać pewien rezonans w świecie, tworzyć kontrapunkty uwagi, skłaniać do refleksji i rewizji ustalonych poglądów. Gloryfikować zjawiskowość świata. Uważam się bardziej za przemytnika niż prowokatora.

Prowokacja 2 (o wystawie Pink Not Dead! )
Nie należy udawać, że pewnych rzeczy nie ma. Fascynacja nazizmem i jego potencjałem estetycznym istnieje. Uklański zrobił na ten temat bardzo dobrą wystawę Naziści, która została w Polsce zupełnie niezrozumiana. Wszyscy zapomnieli, że to praca o manipulacji obrazem.
Różowe swastyki Miguela Ventury interesowały mnie przez konkretne skojarzenia faszystowskie. Może warto
sobie przypomnieć o tym, że piekła XX w. i w ogóle piekła świata zawsze mają u podwalin jakąś wizję rajską, wizję szczęścia. Nazizm identyfikujemy jednoznacznie ze złem absolutnym, ale trzeba pamiętać, że gdy Hitler uwodził społeczeństwo niemieckie, to nie robił tego za pomocą obietnicy państwa policyjnego i obozów koncentracyjnych, tylko wizją arkadii dla Niemców. To, że arkadia musiała przemielić ileś tam milionów ludzi, to jest osobna sprawa, ale wyjściowo miał to być jednak raj, lepszy świat.

Noam Chomsky mówił o trzech zmorach XX w.: faszyzmie, komunizmie i korporacji. Faszyzm i komunizm mamy mniej więcej z głowy przynajmniej na razie, natomiast korporacja święci swój czas i triumfy.

Postęp w kulturze
Pociąga mnie oryginalność, determinacja, fantazja – niekoniecznie musi być to fantazja zgodna z moimi preferencjami estetycznymi. Mam problem z mechanicznym kultem staroświeckości i z kategorią dobrego gustu, ale przede wszystkim dlatego, że są zachowawcze i działają hamująco na kulturę, co nie oznacza, że nie jestem w stanie docenić sentymentalnego wdzięku czy piękna prostoty.
Kultura ma większe znaczenie niż tradycje narodowe, a ucieczka przed „osmozą”, czyli przenikaniem się tradycji lokalnych i wielkich kultur, jest niemożliwa.

Czego nie lubię?
Staram się nie skupiać na tym, czego nie lubię. Jest to całkowicie świadoma decyzja – po prostu mam do dyspozycji ograniczoną pulę czasu i uwagi i wolę je zainwestować w to, co mnie pociąga, fascynuje, cieszy. Zamiast burzyć się czy sprzeciwiać wolę analizować i tworzyć. Jest to tym bardziej uzasadnione, że moi krajanie mają bardzo silny potencjał krytyczny. Jeżeli już jednak mam dołożyć swój głos do listy żalów, to irytują mnie reklamy wielkoformatowe, zaklejanie szyb w pociągach, zbyt mała ilość nowych terenów zielonych w kontekście agresywnego współczesnego dewelopingu.

Kraków × 3 (Muchomory, Obelisk, Piramida)
Trzy instalacje w 3 odrębnych lokalizacjach to nie w kij dmuchał. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że jestem warszawiakiem, a relacji pomiędzy dwiema stolicami Polski towarzyszą tyleż humorystyczne, ile zadawnione animozje. Pewnym ułatwieniem był w tym wszystkim kontrapunkt multikulturowości per se, zakładający przekraczanie utartych granic i lokalnej tożsamości. W efekcie powstały 3 projekty w 3 całkowicie odmiennych przestrzeniach miejskich Krakowa – odmiennych nie tylko ze względu na ich otoczenie – mam tu na myśli tyleż kontekst architektoniczny czy dynamikę (Nowa Huta, okolice zaprojektowanej przez Ingardena hali konferencyjnej oraz przestrzeń spacerowo-parkowa) – co przekrój społeczny każdej z nich. Różnią się pod względem skali, symbolicznej wymowy, łączą je jednak pewne charakterystyki formalne oraz specyficzna nuta absurdu.

Muchomory w Nowej Hucie, vis-à-vis funkcjonalistycznego pawilonu NCK, są realizacją sflankowaną od tyłu przez fascynującą, a jednocześnie przytłaczającą stalinowską zabudowę okolic alei Róż. Muchomor interesuje mnie nie tyle w swoim wymiarze psychodelicznym, ile jako uniwersalna ikona fantazji, która ze względu na swoją atrakcyjność wizualną zrobiła zawrotną karierę na całym świecie. W kontekście swoistej powagi, jaka towarzyszy historycznemu dziedzictwu Krakowa, a zwłaszcza wspomnianej komunistycznej architekturze, pociąga mnie szczególnie aspekt infantylny, surrealny tej interwencji. Istotne jest też dla mnie to, że wpisują się one w przestrzeń nie tylko jako element estetyczny czy symboliczny gest, ale również posiadają swój aspekt liryczno-funkcjonalny. Mam nadzieję, że przed palącym letnim słońcem czy przed strugami jesiennego deszczu będą chronić się pod nimi ludzie chcący w spokoju popatrzeć sobie w oczy, porozmawiać czy po prostu chwilę spokojnie zebrać myśli. Że stworzą one coś w rodzaju minimalistycznego placu zabaw dostępnego mimochodem tak dla dzieci, jak dla dorosłych.
Drugą pracą jest Obelisk. To już kolejna moja wertykalna, quasi-monolityczna rzeźba. Od wcześniejszych (różowy Obelisk poznański, open’erowski Totem czy warszawska Królowa) różni się jednak tym, że w sposób bezpośredni nawiązuje do klasycznej formy egipskiego obelisku, który zadomowił się już na dobre w tradycji zachodniej. Zasadniczo wszystkie znane obeliski są neutralne pod względem koloru (jasno- lub ciemnoszare, czarne), zdecydowałem się więc na prostą konwersję w postaci kolumny tętniącej kolorem. Aplikacja kolorystyczna odwołuje się w tym przypadku do barwnych pasów obecnych w kulturach ludowych wielu krajów świata, żeby wspomnieć tylko meksykańskie sarape czy łowickie pasiaki.

Piramida wydaje się szczególnie zasadna w kontekście specyficznej obecności patosu w realiach Krakowa – majestatycznej prezencji Zamku Królewskiego, kopca Kościuszki i grobowców na Wawelu. Jest prosta, uniwersalnie czytelna, monolityczna, antyczna, a jednocześnie, mocniej jeszcze niż Obelisk zadomowiona w świadomości powszechnej. We wszystkich trzech projektach kolor jest elementem kluczowym. Nigdy dość koloru na polskiej ulicy.

Joanna Gościej-Lewińska
Cytaty wypowiedzi z artykułów, rozmów i wywiadów z Maurycym
Gomulickim m.in. z „Gazety Wyborczej”, „Wysokich Obcasów” (2006, 2018), „Rzeczpospolitej” (2018), „Vogue’a” (2018), „Beethoven Magazine” (2014), Radia RDC.