Nr 5

Powiedzmy to głośno – żyjemy już w erze kosmicznej

Księżyc, 13 grudnia 1972. Astronauci Apollo 17 Eugene Cernan i Harrison Schmitt kończą swój ostatni spacer księżycowy, zostawiając na Srebrnym Globie specjalny pojazd LRV z plakietką: „Tu ludzie zakończyli pierwszą fazę eksploracji Księżyca, grudzień, A.D. 1972. Oby duch pokoju, w którym tutaj przybyliśmy, znalazł odzwierciedlenie w życiu całego rodzaju ludzkiego”.

Kraków, 3 września 2015. Harrison Schmitt i autor artykułu siedzą w kawiarni na krakowskim rynku, wspominając ostatnie lądowanie człowieka na Księżycu i zastanawiając się, dlaczego przez blisko 43 lata nie wróciliśmy na Księżyc i co to jest hel-3.

Zanim wyjaśnię, dlaczego ten izotop jest tak ważny, prześledźmy krótko, co wydarzyło się po zakończeniu programu Apollo. Decyzja o zakończeniu lotów księżycowych była dla wielu zaskoczeniem, choć można było się jej spodziewać. W kosmicznej rywalizacji Rosjanie zostali pokonani propagandowo, a kosztowny program nie miał dalszego, konkretnego celu. Korzyści naukowe czy technologie wypracowane na potrzeby Apollo były nieocenione, jednakże w latach 70. nikt – poza wąskim gronem naukowców NASA – nie rozumiał, co zwykłemu Smithowi daje wydawanie miliardów dolarów na podróże astronautów na powierzchnię Srebrnego Globu. Szkoda, bo aż ciarki mnie przechodzą, gdy pomyślę sobie, gdzie moglibyśmy dzisiaj być jako ludzkość, gdyby wtedy istniała bliska współpraca międzynarodowa, a człowiek został na Księżycu.

Po Apollo przyszedł czas na kolejne duże projekty, jak budowa Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) oraz system lotów STS (czyli wahadłowców), dostarczających zaopatrzenie i astronautów na pokład stacji. Jednocześnie zaczęliśmy statkami bezzałogowymi mocniej eksplorować Układ Słoneczny , przyglądając się coraz częściej Czerwonej Planecie. Człowiek został na orbicie na wiele lat, ale był to już zupełnie inny rodzaj programów. Nie było już propagandy i wyścigu zbrojeń. Rozpoczęła się era współpracy, także wrogich dotąd ideologicznie krajów jak Stany Zjednoczone i Rosja. Jestem przekonany, że wspólny podbój kosmosu pozwolił ludzkości przetrwać. W czasie kryzysu w Zatoce Świń, grożącego konfliktem nuklearnym, to właśnie projekt Apollo-Soyuz stał się wentylem bezpieczeństwa w relacjach Waszyngton–Moskwa. Projekt ISS przyniósł także inny wymiar działań – otwarcie się sektora na nowe podmioty, często też prywatne, które mogły na pokładzie stacji zlecać własne badania czy testy nowych technologii. To także wtedy, na początku XXI wieku, młody milioner z Południowej Afryki zaczął szukać swojej nowej drogi zawodowej, zakładając wówczas niewielką firmę SpaceX. Elon Musk w Moskwie poszukiwał tańszych nośników rakietowych, które mógłby zacząć oferować na rynku amerykańskim. Jego rosyjscy rozmówcy zignorowali ten pomysł, nie docenili młodego przedsiębiorcy. Jak widać dzisiaj – popełnili wielki błąd.

Orbita okołoziemska stała się w XXI wieku areną coraz śmielszych projektów i rozwoju komercyjnego sektora kosmicznego. Wokół Ziemi krążą dzisiaj setki satelitów, bez których nie można sobie wyobrazić naszego funkcjonowania. Globalna telekomunikacja, nawigacja GNSS (to poprawna nazwa, gdyż GPS to tylko jeden z systemów, należący do amerykańskiego wojska) czy możliwość przewidywania (czy nawet podglądania w czasie rzeczywistym!) zjawisk pogodowych – to wszystko wzmocniło wiele sektorów gospodarki i dało początek zupełnie nowym. Warto o tym pamiętać, gdy po raz kolejny trafimy na komentarze „ekspertów” krytykujących sens inwestowania publicznych pieniędzy w rozwój sektora kosmicznego. Bez publicznych finansów nie byłoby tego wszystkiego. Nawet wspomniany SpaceX nie osiągnąłby sukcesu, gdyby nie zlecenia od NASA, czyli pieniądze amerykańskich podatników. Kosmos to nasza Res Publica. Warto to podkreślać szczególnie teraz, gdy na horyzoncie pojawia się kolejny wyścig pomiędzy USA a nową potęgą kosmiczną, jaką stały się Chiny.

Uśpiony smok (jak czasami nazywa się ChRL) przez wiele lat pozostawał w cieniu sukcesów amerykańskich, europejskich czy rosyjskich. Sukcesywnie jednak rozbudowywał swój potencjał naukowy i technologiczny, w czym pomógł Zachód, przenoszący większość produkcji technologicznej do „tanich Chin” (celowo używam cudzysłowu, bo dzisiaj jest to już mit) i szkolący miliony Chińczyków w swoich rozwiązaniach. Dzisiaj Amerykanie czy wiele podmiotów europejskich blokują transfer wszelkich rozwiązań do Chin. Jest już jednak za późno. Zbudzony smok ma pełny potencjał intelektualny i – co ważniejsze – potężne zaplecze finansowe. Nie ma bowiem dzisiaj innego kraju na świecie, które może udźwignąć tak rozbudowany program kosmiczny, jaki mają Chińczycy. Samodzielnie chcą podbić Księżyc, myślą o Marsie, rozpoczynają budowę własnej, orbitalnej stacji kosmicznej (bo ISS jest dla nich zamknięta). Chiński sektor kosmiczny ma praktycznie nieograniczone wsparcie rządu oraz finansów państwowych. Skupione wokół niego chińskie firmy to w dużej mierze biznes państwowy. Jako specjalista ds. komunikacji wizerunkowej muszę również wspomnieć o blokadzie komunikacyjnej, jaka istniała zawsze w chińskich mediach. Katastrofy amerykańskiego programu kosmicznego były na językach milionów (dziś – na ekranach wszystkich smartfonów). Po katastrofie Apollo 1 program księżycowy zatrzymano na parę lat. To samo stało się po wybuchu promu Challenger. A czy pamiętają Państwo jakąś katastrofę w Chinach? Czy z zapałem śledziliście w mediach wybuchy chińskich rakiet nośnych Długi Marsz? Nawet nie mieliście okazji.

Co więcej chiński system państwowy niezwykle sprzyja budowie kosmicznego imperium tego kraju. Warto o tym pamiętać, bo program eksploracji kosmosu może zmienić się kiedyś w podbój militarny. W Stanach Zjednoczonych istnieją już wyodrębnione Wojska Kosmiczne (w Polsce niedawno MON powołało pełnomocnika ds. kosmosu), Chiny czy Rosja od samego początku mają zmilitaryzowany program kosmiczny.

Wojsko kosmiczne? Po co? To właściwe pytanie i czas, by wrócić do mojej rozmowy przy kawie z „Jackiem” Schmittem z Apollo 17. Księżyc to nasz naturalny satelita. Byliśmy tam, zostawiliśmy pamiątkowe tabliczki, ale zostało tam coś jeszcze – duże pokłady niezwykle energetycznego izotopu hel-3. To jest prawdziwy powód, dla którego powinniśmy tam wrócić. Mówi się, że jeden gram (!) He-3 byłby w stanie zasilić średniej wielkości miasto. Co to oznacza? Koniec ze smogiem. Koniec z degradacją środowiska naturalnego Ziemi. Przyszłość jest na wyciągnięcie ręki i to zaledwie trzy dni drogi stąd. Problem w tym, że nie umiemy jeszcze transportować He-3 na Ziemię ani nie ma jeszcze wypracowanej technologii przetwarzania go w warunkach ziemskich (o orbitalnych nawet nie wspominam). Jednak jest to konkretny cel i wiedzą o tym Chińczycy, Amerykanie, wielu przedsiębiorców (także europejskich i naszych, rodzimych w kraju), którzy angażują środki własne i publiczne, jak np. rząd Luksemburga, w podwaliny nowego sektora – górnictwa kosmicznego. Dla wielu osób jest to temat abstrakcyjny, rodem z serialu Star Trek. Jeśli zależy nam na powstrzymaniu degradacji naszej Błękitnej Planety, to tu jest nasza przyszłość. O górnictwie kosmicznym zrobiło się głośno jednak nie z powodu Księżyca, ale pomysłów na wydobywania minerałów z przelatujących w pobliżu Ziemi asteroid. Kilku czołowych przedsiębiorców (na czele z założycielami Google czy reżyserem Titanica, Jamesem Cameronem) założyło nawet w tym celu podmiot o nazwie Planetary Resources, który wywołał niesamowite zainteresowanie tematem poszukiwania minerałów poza granicami Ziemi.

Z górnictwem kosmicznym mamy jeszcze jeden niewielki problem i dlatego wspominałem, że Kosmos powinien być Res Publicą. Ostatnie sygnowane, międzynarodowe porozumienia w sprawie przestrzeni kosmicznej pochodzą z lat 60. ubiegłego wieku. Z punktu widzenia litery prawa, w kosmosie obowiązuje… morskie prawo wielorybnicze, według którego wieloryb należy do tego, kto go złapał. Przypomina to nieco gorączkę złota w Stanach i podbój Dzikiego Zachodu. To porównanie nie jest przypadkowe, bo może się tak zdarzyć, że owe „siły kosmiczne” będą musiały przejąć rolę dawnych szeryfów strzegących praw w nowo powstających miasteczkach amerykańskich.

Wróćmy jeszcze na Księżyc. Dla wielu jest to doskonała baza wypadowa do kolejnych punktów ludzkiej eksploracji kosmosu. Dlaczego używam przymiotnika „ludzki”? Osobiście nie widzę sensu wywoływania nowego wyścigu zbrojeń, jaki poprzednio spowodował program Apollo. Z punktu widzenia obecnych gospodarek państwowych jest to pozbawione sensu. Kosmos musi być eksplorowany wspólnie, dla wspólnego dobra. Kolejnym celem takiej eksploracji może stać się Mars. To najbliższy nam glob, który możemy zasiedlić (bliższa Wenus do tego się nie nadaje) i to powinno stać się celem na kolejne dziesiątki, a może i setki lat. Temu między innymi służy nowy, międzynarodowy projekt ARTEMIS, zakładający budowę stacji kosmicznej Gateway, tym razem na orbicie Księżyca. Europejczycy namawiają szeroko do powstania Moon Village – i stałej obecności ludzkiej na powierzchni Srebrnego Globu. Jej budowa i eksploatacja powinny odbyć się według modelu ISRU (in-situ resource utilisation), czyli z wykorzystaniem wyłącznie lokalnych materiałów.

Słychać też głosy, że powinniśmy zostawić Księżyc sektorowi prywatnemu i skierować wszystkie siły na Marsa. W mojej ocenie jest to podejście nieco propagandowe. Sam popieram pierwszą misję załogową na Czerwoną Planetę, lecz większe korzyści ekonomiczne przyniesie eksploracja Księżyca. Pozwoli nam ona stać się gatunkiem prawdziwie galaktycznym, dla którego podbój Marsa byłby już tylko kolejnym krokiem, a nie idealistycznym wyzwaniem. Wspominałem dużo o Europie, Amerykanach czy Chińczykach. To nie jedyne kraje, które podjęły wyzwanie i dołączyły do elitarnego wciąż klubu państw kosmicznych. Rośnie potęga Indii, mających już na koncie sukces własnej misji marsjańskiej, czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które mają własny program marsjański oraz swoich astronautów.

Warto również wspomnieć o nowej sile prywatnych inicjatyw, np. miliarderów Richarda Bransona z Virgin czy Jeffa Bezosa z Amazona, którzy od kilku lat starają się rozwijać projekty (sub)orbitalnych lotów załogowych. Jednakże dzisiaj to SpaceX nadaje rytm prywatnemu sektorowi kosmicznemu. Posiada już własny system rakiet nośnych wielokrotnego użytku Falcon, z którego korzystają firmy i uczelnie z całego świata, chcące wynieść tanio na orbitę niewielkie satelity. Niedawno odbył się również pierwszy załogowy test kapsuł Dragon, dostarczających astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną, co moim zdaniem jest pierwszym krokiem na drodze do powstania turystyki kosmicznej. SpaceX rozwija również obiecujący projekt konstelacji satelitów komunikacyjnych Starlink, które mają dostarczyć Internet do każdego zakątka Ziemi (podobny pomysł ma Facebook). A na horyzoncie czekają nas testy kolejnego projektu – Starship, który ma pozwolić na transport 100 (!) osób na powierzchnię Marsa w trakcie jednego lotu. Przed nami niezwykle ciekawe czasy, oby tylko nie zostały spowolnione przez groteskowe – z kosmicznego punktu widzenia – konflikty głównych, światowych administracji rządowych czy brak społecznego poparcia dla tych inicjatyw.

Łukasz Wilczyński – ekspert ds. komunikacji nowych technologii w Planet Partners. Założyciel i prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej. Pomysłodawca i organizator największych w Europie, międzynarodowych zawodów robotów marsjańskich ERC. Laureat nagrody Tiuterra Crystal 2017 (kryształu zawierającego fragmenty Ziemi i Marsa) wręczanej corocznie przez Austriackie Forum Kosmiczne osobistościom sektora kosmicznego za zasługi w promocji i rozwoju tematyki kosmicznej na świecie (wcześniej kryształy otrzymali m.in. szef SpaceX Elon Musk, b. szef NASA Charles Bolden, szefowa agendy ONZ ds. sektora kosmicznego dr Simonetta di Pippo). W latach 2008–2013 Europejski Koordynator organizacji The Mars Society.