Nr 1

Na paliwie z niedojedzonego kotleta do pracy

Taksówki w Västerås, autobusy w Sztokholmie, śmieciarki pod Amsterdamem, kuchnie w Rotterdamie – wszystkie korzystają z resztek obiadów. Zamiast gnić na wysypiskach, jedzenie zamienia się w biogaz.

Ludzkość marnuje co roku ok. 1,3 mld ton żywności – podaje FAO (agenda ONZ ds. rolnictwa i żywności). Kraje Unii Europejskiej i Stany Zjednoczone są pod tym względem liderami. Najwięcej żywności wyrzucają sklepy oraz gastronomia. Zahamowanie tego zjawiska to dziś jedno z największych wyzwań cywilizacyjnych, ponieważ marnujemy więcej, niż potrzebują ludzie z obszarów objętych katastrofą głodu.

Nie całą żywność uda się jednak ocalić, czasem do kosza wrzucamy po prostu resztki spożywcze – pozostałości z obiadu, ogryzek jabłka, skórkę po bananie, obierki z marchewki, skrawki mięsa. I znów najwięcej tego rodzaju odpadów w miastach pochodzi z restauracji, którym o wiele trudniej zaplanować liczbę posiłków niż ludziom gotującym w domach dla siebie i rodziny. Na 280 mln ton żywności w Europie prawie 180 marnuje się w restauracjach i sklepach (chodzi o niesprzedane przeterminowane artykuły).

To jedzenie nie musi być wywożone na wysypisko – można z niego wyprodukować gaz, np. dla restauracji, która regularnie pozbywa się dziesiątek kilogramów produktów spożywczych. To korzyść dla środowiska, dla władz miasta, finansowy pożytek dla mieszkańców i dowód na to, że umiemy nie tylko konsumować, ale też wykorzystać każdy surowiec i zawartą w nim energię.

Zacznijmy od korzyści dla środowiska. Rozkładające się odpadki organiczne (liście, skoszona trawa, resztki obiadów itp.) wydzielają metan. W powszechnej świadomości za globalne ocieplenie odpowiedzialny jest przede wszystkim dwutlenek węgla – to prawda, jeśli wziąć pod uwagę, jak wiele go emitujemy. Jednak metan jest o wiele groźniejszy. Tona metanu wyemitowanego do atmosfery sprzyja efektowi cieplarnianemu dziesięciokrotnie bardziej niż taka sama ilość CO2. To dlatego Jeremy Clarkson prowadzący słynny program o motoryzacji mógł sobie pozwolić na żart, że krowa puszczająca bąki (jest w nich bardzo dużo metanu, tak jak w jej rozkładających się na łące odchodach) szkodzi środowisku bardziej niż samochód sportowy, który emituje głównie dwutlenek węgla.

Zatem im mniej jedzenia czy odpadów z naszych ogrodów wyrzucimy na wysypisko, tym lepiej dla naszego świata. Już teraz większość krajów Unii Europejskiej stara się ograniczać emisję metanu: kompostujemy takie odpady lub odsysamy wydzielający się ze składowisk metan. To jednak marnowanie energii, bo metan ten jest po prostu spalany, a powstałej przy tym energii w żaden sposób się nie wykorzystuje.

Są jednak miejsca, gdzie gnijące śmieci potraktowano jako źródło paliwa. Masowo robią tak choćby Szwedzi czy Holendrzy. W obydwu tych krajach dla mieszkańców, przedsiębiorców i rolników jest oczywiste, że nie mogą po prostu wyrzucić resztek organicznych. Zbiera się je jako osobną frakcję i zawozi do biogazowni. Tam gnicie odbywa się w gigantycznych termosach. Uzyskane w ten sposób ciepło (gnijące odpadki produkują ciepło) kierowane jest najczęściej do pobliskich szklarni – jak przy zakładzie firmy Meerlanden w Holandii. Szklarnie zyskują korzystne źródło ciepła, a zwiększona ilość dwutlenku węgla w nadmuchiwanym do szklarni powietrzu przyspiesza w dodatku dojrzewanie warzyw i owoców tam uprawianych. To jednak efekt uboczny.

Prawdziwym produktem biogazowni (w Holandii do odpadów spożywczych dorzuca się także odchody krów) jest właśnie metan. Część wyprodukowanego w ten sposób gazu zasila silniki śmieciarek firmy Meerlanden, która oszczędza na kosztach paliwa. W Polsce wiele osób wyposaża prywatne auta w instalacje gazowe, ale gaz, który tankują, pochodzi głównie z pól gazowych Rosji. W Holandii ogromne ilości biogazu, równe niemal 8 proc. całego zużycia gazu w kraju, wtłacza się do ogólnokrajowego systemu gazowego.

W kuchniach Rotterdamu czy Hagi obiady gotuje się więc na gazie powstałym z resztek obiadów ugotowanych wcześniej. Dzieje się to w kraju, z którego pochodzi jeden z największych na świecie dostawców ropy i gazu – Shell.
W Szwecji biogaz wykorzystywany jest głównie do zasilania transportu, ponieważ kraj ten nie ma tak rozbudowanej sieci gazowej jak mała i gęsto zabudowana Holandia. W efekcie skala produkcji paliwa jest niewyobrażalna. W Sztokholmie ok. 30 proc. autobusów miejskich zasilanych jest biogazem. W nieodległym Västerås na biogazie jeżdżą wszystkie miejskie taksówki. To nie tylko sposób odzyskiwania energii z odpadów, ale też metoda ograniczania zanieczyszczeń powietrza  – spaliny z gazu są mniej szkodliwe niż spaliny z benzyny lub oleju napędowego.

Co mają z tego mieszkańcy? Gwarancję, że ich rachunki za zagospodarowanie odpadów nie będą szły w górę każdego roku. Pozbywanie się odpadów to zawsze koszty, a wykorzystywanie energii w nich zawartej pokrywa ich część. Dla gmin taka metoda utylizacji bioodpadków to z kolei pozbycie się olbrzymiego kłopotu poszukiwania nowych miejsc na wysypiska. Te, które już działają, będą mogły służyć jeszcze długo, bo w Szwecji składuje się maksymalnie 2 proc. powstających co roku odpadów. Łatwiej dziś bowiem znaleźć obywatela, który zamieszka w pobliżu biogazowni, niż wybierze lokum obok wielkiego śmietniska.

Tym tropem idą również inne kraje z silnie rozwiniętym rolnictwem. Wielka Brytania chce do 2021 roku zwiększyć produkcję biogazu czterokrotnie. W Niemczech w biogazowniach rolniczych produkuje się prąd dla 7 mln gospodarstw domowych. W Polsce na tę formę produkcji energii coraz chętniej patrzą też rolnicy, którym inwestycje w biogazownie powinny ułatwić przyjęte w 2016 r. przez Ministerstwo Energii przepisy.

pil