Nr 4

Wczoraj i dziś

Wojna pokoleniowa to temat ciągle aktualny. Praktycznie każda dziedzina życia – od sztuki, przez politykę, sport, aż po zarządzanie firmą – łączy ze sobą wiedzę i opanowanie doświadczonych weteranów oraz energię i przebojowość burzących dotychczasowy porządek debiutantów. Jak pogodzić te dwa przeciwstawne żywioły? Na czym oprzeć porozumienie? I przede wszystkim – jak budować nowe, wykorzystując stare? Trzeba uświadamiać starym, że kultura nie zatrzymała się 20 lat temu, a młodym, że nie zaczęła się wczoraj.

Siła przyzwyczajenia

Tinker Hatfield, znany projektant Nike, autor przełomowego projektu kultowego już modelu butów Air Jordan, podczas jednej z rozmów przeprowadzonych na potrzeby odcinka netflixowego serialu Abstrakt: Sztuka designu porusza m.in. temat innowacji: „Ludzie są nieufni wobec tego, czego nie znają. Nie rozumieją nowatorstwa. Jednocześnie tym, co budzi ich ekscytację i przyciąga uwagę, a także prowadzi do zwiększenia osiągów, jest innowacja, przełomowa siła odkrycia” – opowiada projektant. I trudno się z nim nie zgodzić. Wolimy kurczowo trzymać się tego, co zdążyliśmy już poznać, tego, co bezpieczne i oswojone. Podczas gdy jedna strona zachęca nas do porzucenia dobrze znanej nam ścieżki, druga po cichu przypomina o jej zaletach. Z jednej strony pragniemy przełomu i rewolucji, z drugiej kochamy stare, sprawdzone rozwiązania. To dlatego tak trudno wprowadzać w życie innowacje. Nowe może wprawdzie okazać się lepsze, jednak po co ryzykować, skoro to, co mamy teraz, jest wystarczająco dobre? Czy warto poświęcać przyzwyczajenia dające poczucie spokoju i bezpieczeństwa na rzecz nieokreś- lonego i nieznanego novum? I skoro już złapaliśmy jednego króliczka, to po co biec za następnym? Stając w obliczu takich pytań, często rezygnujemy z pościgu, zadowalając się tym, co mamy tu i teraz. Pozostawiamy poszukiwania ludziom wiecznie nienasyconym, spragnionym. Ludziom, którzy sensu upatrują nie w łapaniu króliczka, ale w samej pogoni. To właśnie oni przecierają szlaki i wytyczają nowe ścieżki. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszystko, co nowe, jest lepsze. Idąc tym tropem – nie wszystko, co nowe, jest nowatorskie. Gdzie zatem leży klucz do prawdziwej rewolucji? I kiedy warto przerwać pościg?

Sztuka naśladowania

Analizując największe dzieła – zarówno w sztuce, jak i nauce – można dojść do wniosku, że łączy je jedna wspólna cecha: są nowatorskie. Nie naśladują tego, co dotychczas zostało stworzone, ale ukazują radykalnie nowe spojrzenie. Kryje się tu jednak pewna nieścisłość. Zastanówmy się, dlaczego nauka i sztuka to domeny ludzkie? Co sprawia, że inne zwierzęta nie zbliżyły się ani trochę do stworzenia czegoś, co przypomina naszą kulturę? Odpowiedź na to pytanie może być zaskakująca: potrafimy uprawiać naukę i sztukę nie dlatego, że dysponujemy wybitną kreatywnością, ale dlatego że do perfekcji opanowaliśmy sztukę imitacji.
Jak przekonuje Bartosz Brożek w tekście Wzorce piękna, który w 2016 r. ukazał się na łamach „Tygodnika Powszechnego”: „Badania prymatologów i psychologów jasno dowodzą, że jedną z podstawowych ludzkich strategii uczenia się jest naśladownictwo. Rodzimy się ze zdolnością i tendencją do imitowania. Dzięki temu potrafimy przekazywać z pokolenia na pokolenie teorie i umiejętności praktyczne, co prowadzi do akumulacji wiedzy. Nie musimy ciągle wymyślać koła na nowo – wiedzę tę przejmujemy od naszych rodziców i nauczycieli, a w trakcie swojego życia możemy ją uzupełniać i wzbogacać po to, aby naszym dzieciom przekazać jeszcze lepsze, bardziej przydatne konceptualizacje i sposoby radzenia sobie w świecie”. Michael Tomasello, amerykański psycholog rozwojowy, określa to zjawisko mianem „zapadki kulturowej”, która chroni nas przed cofaniem się do wcześniejszych stadiów rozwoju kulturowego. Mimo że kultura – a więc również nauka i sztuka – jest możliwa dzięki naśladownictwu, nie wyklucza to kreatywności, a jedynie stawia ją w nowym świetle. Tak więc nawet najodważniejsze z przełomowych arcydzieł nauki i sztuki są wariacją na temat tego, co już wiemy, i jest im bliżej do kopiowania aniżeli radykalnej nowości. Uogólniając: wielcy artyści w swoich dziełach nie tyle odwzorowują rzeczywistość, co ją przekształcają. Jednak przekształcenia te nie są dowolne, ponieważ opierają się na stosowanych – zwykle nieświadomie – wzorcach, będących konsekwencją zdobytych doświadczeń. Każdy z nas zatem przechowuje w swojej podświadomości pewien unikalny bagaż doświadczeń, na którego kanwie krystalizują się wzorce determinujące zarówno naszą percepcję, jak i wyobraźnię. A te bezpośrednio kształtują to, co tworzymy.

Wykorzystać wiedzę

„Nasza rzeczywistość ukonstytuowana jest na wzajemnych relacjach między jej elementami. Nie jesteśmy w stanie stworzyć abstrakcji, która jest od niej w całości oderwana, z czego wynika, że naśladownictwo jest nieodłącznym elementem pracy twórczej” – mówi Piotr Szulc, producent muzyczny i DJ, znany lepiej jako Steez83, połówka hip-hopowego składu PRO8L3M, który szturmem zdobył polski rynek muzyczny. Zespół dotarł do szerszej publiczności dzięki wydanemu w 2014 r. mixtape’owi Art-Brut, Steez wykorzystał na nim próbki polskiego synth popu z lat 80. Nieszablonowe podejście do tworzenia w połączeniu z doskonałą selekcją sampli dały starym – mogłoby się wydawać dawno zapomnianym – przebojom zupełnie nowe życie, czego efektem jest jeden z najbardziej oryginalnych materiałów minionej dekady.

„Czasem nowe kierunki wytyczają dzieciaki eksperymentujące z obcą dla nich i zupełnie nową materią. Im umysł jest mniej sformatowany przez współczesne kulturę i język, tym większe szanse na abstrakcyjne i nieliniowe myślenie. Z drugiej strony twórczo lecimy na spalinach historii, ciągle przetwarzając i odtwarzając struktury i koncepty z minionych dekad, więc w tym kontekście wiedza jest przydatna. Pytanie tylko, ile w twojej sztuce jest ciebie, a ile cudzej sztuki. Jeżeli masz swój własny rozpoznawalny styl, to zaczyna się indywidualna ścieżka. Wszystko inne to bardziej lub mniej udane kopie i praca odtwórcza” – komentuje Steez. Sam PRO8L3M to wzorcowy przykład bardzo udanej hybrydy starej i nowej szkoły. Ich nowatorskie, oryginalne brzmienie, oparte w dużej mierze na wykorzystaniu syntezatorów analogowych, dopełnia brudny, uliczny klimat rodem z lat 90., który wybrzmiewa m.in. dzięki zgrabnie wkomponowanym cutom czy skitom, o których – mogłoby się wydawać – wszyscy zdążyli już zapomnieć. I chociaż w swoich utworach z zaangażowaniem poruszają współczesne problemy, które jeszcze 15 lat temu wydawały się raczej scenariuszem kolejnego filmu sci-fi, to właśnie unikalna, bezpośrednia i pozbawiona kompromisów forma będąca jednym z symboli starego rapu kształtuje wyrazistość przekazu, nadając ich muzyce niepowtarzalny charakter.

„Oczywiście, że warto znać korzenie. Żeby wyznaczać nowe kierunki, dobrze wiedzieć, co było wcześniej i umiejętnie z tego korzystać. Przykładowo, żeby nauczyć się gry na instrumencie, najpierw uczymy się naśladować innych – tych, którzy byli przed nami. Dopiero potem dzięki zdobytej wiedzy możemy dodać coś od siebie i spróbować zagrać coś zupełnie nowego. Wydaje mi się, że każdy musi się czymś inspirować, aby móc stworzyć coś nowego. Nawet jeżeli jest pozbawiony tego zamiaru, robi to podświadomie” – mówi Maciej Zambon, DJ i producent, współzałożyciel labelu The Very Polish Cut-Outs. To za sprawą składanek wypuszczanych pod skrzydłami tego wydawnictwa drugą młodość przeżywają takie przeboje, jak: Kiedy byłem małym chłopcem zespołu Breakout, A może by autorstwa Transport Band, Chcę ci powiedzieć coś Maanamu czy Moja muzyka to ja Zdzisławy Sośnickiej. Inicjatywa początkowo skierowana do hermetycznego środowiska DJ-skiego szybko zyskała uznanie i popularność wśród wielu słuchaczy. Trudno stwierdzić, czy to zasługa przebojowego potencjału edytowanych piosenek czy kunsztu wykonania samych edycji. I w zasadzie nie jest to istotne, bo składanka spełnia podwójną funkcję – porywa do tańca i edukuje.

Efekty projektu Zambon podsumowuje na łamach wywiadu dla portalu NOIZZ: „Wydaje mi się, że Polish Cut-Outs w jakiś sposób, choćby w mikroskali, przyczyniło się do popularyzacji dawnych polskich nagrań”. Jego skromność delikatnie rozmija się z prawdą – wszak na imprezach pod szyldem The Very Polish Cut-Outs regularnie pojawiają się całe rzesze fanów. Podczas dansingów na parkiecie spotykają się wiedzeni nostalgią rodzice z dziećmi poszukującymi mięsistego groove’u czy po prostu dobrej zabawy. I są to spotkania wyjątkowo urzekające i inspirujące, a także niezwykle wartościowe.

Trafnie podsumowuje to Marek Pędziwiatr, członek jazzowego septetu Electro-Acoustic Beat Session, nominowanego do Fryderyka 2018 za swoją debiutancką płytę zawierającą nad wyraz oryginalne i odważne interpretacje utworów Krzysztofa Komedy: „Znajomość korzeni jest niezbędna. Natomiast warto uważać, aby tworząc, nie powielać historii, tylko pisać ją na nowo. Bo co z twórczością dziecięcą, pozbawioną wszelkich manier, tak piękną i szczerą? Prawda leży pośrodku. Najlepiej zachować w sobie tę dziecięcą kreatywność i ciekawość świata, a wielka mądrość niech będzie podświadomością”.

Dokonania wrocławskiego septetu świetnie obrazuje tekst jednej z recenzji Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda) autorstwa Adama Domagały: „Powie ktoś, że albumów z mniej lub bardziej nowatorskimi opracowaniami muzyki Krzysztofa Komedy było już bardzo dużo. […] Ale, po pierwsze, miażdżąca większość tych nagrań (często świetnych!) obejmuje sprawdzone terytorium repertuarowo-wykonawcze, a po drugie, nikt do tej pory nie zdecydował się na radykalny przewrót stylistyczny i zaprezentowanie tej muzyki w formie innej niż akademicko-festiwalowa. EABS – grając stu -
-procentowy, wysokoenergetyczny jazz – ma podejście zupełnie inne. Wrocławianie są otwarci i bezczelni, ultrakomunikatywni i jednocześnie staranni w doborze środków tej komunikacji. Młodsi słuchacze mogą dzięki Repetitions… przekonać się, że jazz wcale nie jest muzyką zmurszałych dziadków i może wkręcać tak samo, jak Kendrick Lamar i soundtrack z The Get Down”.

„Naśladujemy właściwie od najmniejszego. Najpierw rodziców, potem rówieśników ze szkoły, kolegów z pracy itd. Jednak na każdym z tych etapów może pojawić się błąd. Paradoksalnie, im więcej mamy ograniczeń intelektualnych czy materialnych, tym ciekawsza i oryginalniejsza może być sztuka. Przecież polski jazz powstawał ze szczątków wiedzy o tej zachodniej muzyce. Nasi poprzednicy potrafili czekać długo, aby usłyszeć w radio chociaż jeden utwór jazzowy. To było ich jedyne źródło do uczenia się tej muzyki, potem grania i tworzenia. Dlatego polski jazz jest tak wyjątkowy, bo sama kultura zachodnia była tylko punktem odbicia do powstania czegoś wyjątkowego, daleko od źródła. Ja miałem podobnie – z palcem na magnetowidzie czekałem przed telewizorem, nagrywając z TV wszystko, co ma związek z kulturą hip-hopu. Ten głód poszukiwania przerodził się w głód twórczy. Młodym twórcom brakuje kreatywnych ograniczeń – mają dostęp do wszystkiego, w efekcie często się w tym gubią. Sam uczę młodzież – tworzę z nimi muzykę na zajęciach produkcji w Szkole Muzyki Nowoczesnej we Wrocławiu. Widzę wielu świeżo upieczonych 20-latków zagubionych w natłoku informacji, obojętnych na rzeczywistość. Z nich wyrasta naprawdę garstka wyjątkowych jednostek, outsiderów, którzy będą mieli wpływ na bieg historii 
muzyki” – kończy Pędziwiatr.

Nowa droga

Pojęcie piękna budzi wiele kontrowersji, jest także przedmiotem wielu dyskusji i sporów. Uznaje się, że jest to odczucie subiektywne – co podoba się jednemu, niekoniecznie musi podobać się drugiemu, a o gustach się nie dyskutuje. Jednak nie zawsze tak było. Do XVII w. kanon piękna wyznaczała tzw. Wielka Teoria, wedle której jego istotą była odpowiednia proporcja – właściwa relacja poszczególnych części względem siebie. Jak wskazuje we wspomnianym wcześniej artykule Bartosz Brożek: „Między XVII a XX w. wszystko się zmieniło. Uznano, że piękno jest pojęciem na tyle wadliwym, że niepodobna budować jego teorii. I nie jest właściwością tak cenną, jak przez wieki sądzono. Nie jest już też istotnym zadaniem sztuki. Jeżeli dzieło sztuki wstrząsa, silnie uderza odbiorcę, to jest ważniejsze, niż gdyby zachwycało swym pięknem”. Wstrząsa najczęściej, gdy podejmuje trudną i kontrowersyjną tematykę, która z jakiegoś powodu jest istotna w danym okresie. W czym więc tkwi problem? Ano w tym, że przy okazji łamie dotychczasową formę, lekceważy wszelkie kanony i tabu oraz podważa (a czasem i wyśmiewa) ustalone kiedyś zasady. Nic więc dziwnego, że przedstawiciele starszego pokolenia są oburzeni, widząc, jak upada to, co w pocie czoła budowali przez całe swoje życie. Sęk w tym, że zanim to zbudowali, coś też zostało zburzone. Tak działa odwieczne prawo przyrody – coś się rodzi, a coś umiera. To naturalny proces rozwoju, w którym jedyną stałą jest ciągła zmiana. Zmieniają się czasy, a więc i okoliczności, a forma ulega przekształceniu. Jednak pragnienia i potrzeby, które są źródłem każdej innowacji, wciąż pozostają tak samo niezmienne i niezaspokojone. Na czym więc zbudować most porozumienia pomiędzy starym a nowym pokoleniem? Organizatorzy jednego z najciekawszych festiwali muzycznych w Polsce – Up to Date Festival – próbowali szukać rozwiązań w tej dziedzinie: „Nie tylko kultura rozumiana jako «styl życia» się zmienia. Cały świat przekształca się w oszałamiającym tempie. Odczuwasz to tym bardziej, im jesteś starszy. Akcja «50+» na Up To Date Festival to okienko, przez które najstarsze pokolenie może zajrzeć w nowoczesny świat kultury młodych. Z akcji, w ramach której osoby powyżej 50. roku życia mogą uczestniczyć za darmo w festiwalu, skorzystało dotąd kilkuset seniorów. Niektórzy z nich powracają co roku. Jednocześnie jako organizatorzy Festiwalu kierujemy wektor działań także w drugą stronę – młodych ku seniorom, poprzez akcję «Wyślij Pocztówkę do Babci». Dzięki niej młody człowiek może również nieodpłatnie wysłać kartkę z pozdrowieniami do babci czy dowolnej, wybranej przez siebie osoby. Dla wysyłających mamy: pocztówki, customowe znaczki, skrzynkę pocztową i słodki poczęstunek. Festa nocna trwa, artyści grają koncerty, a kolejka do stanowiska pocztówkowego stoi non stop, jak za mięsem za młodości babci. Piękna sprawa” – opowiada Jan Roguz z Up To Date Festival.

Łatwo jest palić mosty, zdecydowanie trudniej je budować. Pewnie dlatego ludzie, którzy okres młodzieńczy mają już za sobą, często zapominają, że młodość rządzi się swoimi prawami. Z drugiej strony stojąca w opozycji młodzież nieczęsto zdaje sobie sprawę, że starych drzew się nie przesadza. I tak co chwila wybucha wojna między starym a młodym pokoleniem. Czy uda nam się kiedyś zażegnać ten konflikt? Myślę, że nie. Wszak młodość – jak śpiewała Halina Wyrodek podczas jednego z występów w krakowskiej Piwnicy pod Baranami – „nie ustoi w miejscu zbyt długo. […] Buntem jest niespełnionym, co na serce umiera, ona tylko to daje, co innemu zabiera”. Jednak ludzie, którzy rozumieją ten proces, będą zmieniać nasz świat – dzięki znajomości schematu i odwadze, aby go łamać. Bo innowacja jest tam, gdzie spotykają się wiedza starca i werwa młodzika. I obaj mogą to zderzenie dobrze wykorzystać.

Szymon Matląg